31.10.2019
„Od końca września każdy, kto wchodzi do Instytutu Teatralnego staje – dosłownie – twarzą w twarz z twórcami Reduty – Mieczysławem Limanowskim i Juliuszem Osterwą. (…) I pomyśleć, że wszystko to zaczęło się od grupki zapaleńców pochylonej nad kądzielą i świecą” – pisze Jarosław Cymerman w kolejnym felietonie z cyklu „Zbiegowisko”, w którym przypomina myśli Zbigniewa Raszewskiego.
W Szkole Dramatycznej na Ordynackiej, pod przewodnictwem tegoż Limanowskiego i w tym samym mniej więcej składzie co w Moskwie i Kijowie, grupka jego zwolenników doznała najgłębszego wtajemniczenia w tekst Dziadów, „mając przed sobą garnuszki pełne ziarna, czy miseczki, ponadto kądziel i świecę zapaloną”. Guślarzem znowu był „Józio Poremba zaklinający duchy, aby zstąpiły i pochyliły się przyjaźnie nad ziarnem”. „Widzieliśmy, jak się gromadzą” – upierał się później Limanowski. Na jeden z tych seansów (trudno o inne słowa) przyszedł wreszcie Osterwa, przyjrzał się ludziom, ocenił nastrój i zadecydował, że trzeba z tego zrobić normalny teatr.
Tak Zbigniew Raszewski opisywał początki Reduty w szkicu wydrukowanym w 1959 roku w „Teatrze”. Przypominał w nim dość dziwny list sekretarza Reduty, Józefa Poremby (brata Stefana Jaracza), do Tadeusza Rittnera. Autor W małym domku mógł się z niego dowiedzieć, że proces powstawania dramatu polega między innymi na tym, że postacie „żyją w nim w ogniu tworzenia, igrzysko ciemnych i białych aniołów, tworzą w jego zarodzie i spełnianiu twórczości zespół tonów, wirująca mgławica elektronów twórczych ujemnych i dodatnich stygnie w Formę”. Raszewski pisze o tym liście z pewnym dystansem, podobnie jak o „seansach” Limanowskiego, które dopiero za sprawą Osterwy miały się stać „normalnym teatrem”.
Ów dystans do „wirujących mgławic” Reduty dostrzec można także w napisanej w kilkanaście lat później Krótkiej historii teatru polskiego. Raszewski przypominając znane zdanie Juliusza Osterwy o tym, że „Bóg stworzył teatr dla tych, którym nie wystarcza Kościół” określił je jako „dziwne”. Jednocześnie jednak uznał, że bez tego rodzaju postawy trudno zrozumieć znaczenie Reduty w dziejach kultury polskiej. Otóż jego zdaniem właśnie takie podejście – czyli „ścisłe zespolenie ideału zawodowego z etycznym” – „wyzwoliło nieoczekiwane zasoby energii i dało w rezultacie tak doniosłe zjawiska, jak jeszcze nieznany teatrowi polskiemu duch wspólnoty łączącej doświadczonych aktorów z początkującymi adeptami, jak fanatyzm pracy trwającej i po 18 godzin na dobę, a przede wszystkim czystość wyrazu w najlepszych przedstawieniach Reduty”.
Od końca września każdy, kto wchodzi do Instytutu Teatralnego staje – dosłownie – twarzą w twarz z twórcami Reduty – Mieczysławem Limanowskim i Juliuszem Osterwą. Na przygotowanej wspólnie z Muzeum Teatralnym wystawie można zobaczyć także twarze innych osób związanych z Redutą. W latach 1919-1939 przewinęło się przez jej różnorakie inicjatywy setki osób, kolejne tysiące pozostawały w jej orbicie, a łączną widownię spektakli pewnie dałoby się liczyć w milionach. I pomyśleć, że wszystko to zaczęło się od grupki zapaleńców pochylonej nad kądzielą i świecą.