21.04.2020
O dziejach biletu teatralnego Zbigniew Raszewski pisał w jednym z felietonów na łamach „Gońca Teatralnego”. Nota bene – warto przypomnieć, że 31 marca minęło 30 lat od wydania pierwszego numeru tego tygodnika poświęconego wyłącznie życiu teatralnemu. Periodyk ten, założony i redagowany przez Macieja Nowaka, ukazywał się w latach 1990-1992, towarzysząc polskiemu teatrowi w trudnych latach transformacji ustrojowej. Raszewski nie tylko publikował na jego łamach swoje teksty, ale także w pewnym sensie patronował temu przedsięwzięciu.
Wróćmy jednak do tekstu o bilecie – który zresztą później dał tytuł niewielkiej książeczce zbierającej felietony z „Gońca”, wydanej już po śmierci Profesora. Felieton ukazał się w cyklu „Rzeczy ważne”. Jest w tym tytule oczywiście spora dawka ironii, choć chyba nie tylko. Dzieje tego drobnego (najczęściej) przedmiotu stanowią bowiem zdaniem Raszewskiego „świadectwo zawiłości, jaka łączy człowieka ze światem rzeczy przez niego wytworzonych”, gdyż, jak pisał, „całe pokolenia teatromanów marzyły o biletach, zdobywały je kosztem największych wyrzeczeń, nieraz w otwartej walce, a po wyjściu z teatru przeważnie je wyrzucano”.
Rzeczywiście, patrząc z ekonomicznego punktu widzenia, bilet jest przede wszystkim elementem pewnej umowy pomiędzy widzem a teatrem, w której ten pierwszy coś kupuje, a ten drugi coś dostarcza. Nie od dzisiaj jednak wiadomo, że relację publiczność – twórcy teatralni trudno sprowadzić wyłącznie do układu klient – usługodawca, a życie teatralne rozpatrywać jedynie w kategoriach podaży i popytu. Co więcej – wydaje się, że dobrze by było, gdyby tego nie czyniono.
Między innymi z chęci przekroczenia tych ekonomicznych ograniczeń zrodziła się przed pięcioma laty akcja „Bilet do teatru za grosze” organizowana w maju przez Instytut Teatralny. W jej ramach teatry sprzedawały na wybrane przez siebie spektakle bilety w bardzo obniżonej cenie – liczonej z tej okazji w groszach. Symbolem tej akcji szybko stały się kolejki przed teatrami, świadczące o tym, że wciąż mamy do czynienia z ekonomiczną barierą utrudniającą wielu osobom częste korzystanie z oferty polskich scen.
W tym roku w maju akcji biletowej w takim kształcie nie będzie – fundusze na nią przeznaczone trafią do teatrów w innej formie. Epidemia sprawiła, że biletu nie da się kupić za żadne pieniądze. Mam nadzieję, że jednak ten papierowy czy wirtualny kwit nie przestał być potrzebny. Dobrą praktyką stało się niezwracanie wcześniej kupionych biletów na odwołane spektakle. Ten drobny gest – za który zresztą teatry chętnie się rewanżują obietnicą wejścia na swoje przedstawienia po ustaniu epidemii – może być świadectwem, że rzeczywiście – „teatr nie jest produktem, a widz nie jest klientem” – by przypomnieć głośną akcję, która przed laty w zadziwiający sposób połączyła środowisko teatralne w Polsce.